Zrost.

 Śmiało i bez wstydu polecam dziś Wam drodzy czytelnicy powieść która wzbudziła moje najśmielsze oczekiwania, powieść autora którego zaczęłam poczytywać dobrych kilka lat wstecz, kiedy jeszcze o nim nie było tak głośno jak dziś, już w tedy czułam że mam do czynienia z ambitnym pisarzem który od pierwszych powieści kryminalnych nabiera niebywałego rozpędu, po kilku latach widzę jak z poczwarki przeobraża się w pięknego motyla, jak rozwija swój kunszt i rzemiosło, jak zmieniają się i ubogaca się styl, język,  jak miarowo przechodzi w fabule łącząc wątki tak by były ciekawe, interesujące, podsuwając nowe tematy nie związane z tempem akcji, by mogło się rzec z takim przytupem że książka staje się filmem który tworzy głowa, obrazy które rozwijają się pod wpływem wyobraźni są niemal namacalne, tak realne, że książkę się pochłania, a koniec? koniec jej był totalnym zwrotem akcji, tego się nie spodziewałam, taka niespodzianka i przedsmak kolejnej powieści jaką mam nadzieję już pisze sam autor, a mowa o Robercie Małeckim. Dla mnie jego książki są genialne, pomimo iż można uważać iż fabuła nie przekracza fikcji w dosłownym znaczeniu tego słowa, nie koloryzuje, nie umniejsza, ani dodaje nic ponad to co może wydarzyć się w realnym życiu, i jak to się czyta, to płynna narracja, miarowe utrzymanie tempa, z ciekawostkami w tle, tak by trudno było oderwać głowę od książki, miejsca i postacie dla Chełmżan i Torunia z pewnością są znane jako ulice znajdujące się tuż za rogiem, to i tak dla mnie powieść jest niebywałą gonitwą z czasem. Sam bohater, wiadomo jak odnosi się do komisarzy głównych komendy policji, stanowią silne charaktery, tak tutaj opisany Bernard Gross jest osobą równie silnie psychiczną, upartą, ale pod uniformem komisarza kryje się wrażliwa postać człowieka który nosi serce jednakże na temblaku. Jeśli zastanawiacie się po jaką książkę sięgnąć tej jesieni, ja Was odwołuje do Roberta Małeckiego, bo warto!


'' Podobno Nigdy nie marnujemy czasu, tylko zbieramy doświadczenie (...).''

W jeziorze koło Chełmży, komisarz Bernard Gross znajduje zwłoki staruszka. Niedaleko w tym samym czasie w wypadku samochodowym ginie kobieta. Dochodzenie przejmuje Gross w raz ze Skalską. Komisarz przepytując świadków nie otrzymuje żadnych odpowiedzi, ma wrażenie że sprawa utknęła w miejscu, czy doszło do morderstwa, samobójstwa, bo o nieszczęśliwym wypadku nie mogło być mowy raczej. Dopiero wizyta u lekarza jakby zaczęła troszkę naświetlać całą sytuację i zdrowotną pacjenta, a także rzucać światło na zainteresowanie historią drugiej wojny światowej włączając okupacje hitlerowską. Kiedy Gross znajduje stare zdjęcia w piecu jakby pomału sprawa ruszyła do przodu. Tutaj okazało się że stary Sądecki był poróżniony ze swoim sąsiadem od czasów wojny, ukrywali tajemnicę którą starszy pan zabrał do grobu, co kryła fotografia, dlaczego była tak istotna? Świadkowie jak i rodzina utrzymywała że ów domniemany samobójca cierpiał i na demencje i na depresje starczą. Dopiero bibliotekarka naprowadziła na ślad prowadzący do kilku otwartych spotkań z osobami które przeżyły wojnę, a także dotrzeć do informacji czy znana była Małgorzata Wójcik, która interesowała się ostatnimi świadkami drugiej wojny światowej, uważając że śmierć Wójcickiej i Sądeckiego splata się ze sobą. Tymczasem Skalska zajęła się wypadkiem i dochodzeniem, tutaj także nie zgadzało się parę faktów, jak to że niby prowadząca auto prowadziła je sama, co utrzymywał mąż w zeznaniach, lecz technicy odkryli ślady osoby drugiej. Zmowa milczenia utrudnia komisarzowi by ruszył z kopyta, komu tak bardzo zależy aby prawda nigdy nie wyszła na jaw? Jednakże powraca wątek nie dokończonej sprawy, która bardzo negatywnie wpływa na jego życie prywatne - kto pobił jego żonę Agnieszkę, co doprowadziło do rodzinnego rozłamu, czy tutaj dojdzie do finiszu. Jak zakończy się śledztwo i jakie ukaże oblicze, czym stanie się zadość i co czeka czytelników na samym końcu? Polecam serdecznie. 

Książka która stała się moją kryminalną zajawką, zagadką, wielką tajemnicą zasłoniętą mgłą przeszłości, odkrycie prawdy stanowiło klucz do uzyskania odpowiedzi na wiele pytań i pomimo iż powieść jest fikcyjna, to można wyobrazić i wejść w buty dziewięcioletniego chłopca który był świadkiem, kiedy to wachmani prowadzili żydówki które w okolicach Chełmży i Torunia kopały rowy przeciwczołgowe, mordowane, umierały jak to więźniarki obozów, katowane przez bagnety Niemców, mróz, chorobę i głód, wycieńczone padały trupem i tutaj warto doczytać opowieść wątkową o chęci aby uratować jedno życie, czy się tak stanie w istocie?

''Patrzył na żywe kościotrupy. Dziesiątki kościotrupów kroczących po zmarzniętej pomorskiej ziemi, na którą gęsto sypał śnieg. Patrzył na całą ich armię, na idące przed siebie, czwórkami, półnagie kobiece zwłoki, z narzuconymi na grzbiety podartymi szmatami, obleczonymi skrawkami tego, co być może kiedyś było zwykłym ubraniem (...).

Powieść która niesie przesłanie, staje się otwartą raną która nigdy się nie zagoiła, poprzez czyny i ich brak, skutkiem stały się dalsze losy i więźniów, a także świadków. 

W powieści pokazane są dalsze losy głównej postaci, tego z jaką traumą przyszło mu żyć, z poczuciem winy, z wyrzutami sumienia, chcąc po części naprawić relacje z synem, móc go zrozumieć, usprawiedliwić, a także w tej beznadziejnej sytuacji mieć poczucie że jego życie ma nadal jakiś sens, że się nie poddał, nie złożył broni, nie uciekł w nałogi, lecz chronił tych na których mu zależało. Dla mnie Gross stał się jednym z wielu postaci które bardzo polubiłam, tę hardość ducha, desperacje, walkę i motywacje, przeważnie za co dziękuję autorowi że nie obrysował go w super bohatera a nadał mu ludzkiej postaci z wadami i zaletami w tle, który przyznaje się do licznych błędów i zaniechań, który jest mężczyzną który czuje radość jak i lęk. Za zakończenie powieści jakoś nie mogę się przełamać, chociaż wiem że to ciąg dalszy który w krótce nastąpi, ale tak brutalnie zamknąć tę część i to z takim zwrotem akcji? No Panie miej litość na Boga! Myślę że tym co nie czytali dam namiastkę zainteresowania, bo powieść kochani czyta się jednym tchem. Pięknie zagmatwana fabuła która powoli odkrywa klocki które do siebie pasują, dwie równoległe sprawy, profesjonalizm i kunszt rzemiosła, to się czuje, to jest jak wisienka na torcie. I ściskam w raz z rodziną bardzo mocno nie tylko mojego autora, ale wielu by się pod tą recenzją podpisało. Mocna, dosadna, empatyczna, dająca nadzieje, i nadal sprawiedliwość jak oliwa na wierzch wody wypływa. Przekonajcie się sami. 

; Zrost ;
Robert Małecki.
Wydawnictwo: Literackie


Komentarze