Grengolada literacka.



"Książki na półkach więcej mówią o człowieku niż jego życiorys zapisany odręcznie na kartce papieru" Janusz Leon Wiśniewski ;Miłość oraz inne dysonanse;

Coraz większe mam wrażenie że literatura coraz bardziej schodzi na psy, i nie o książki rozchodzi się sprawa, otacza mnie marazm autorów którzy coraz wyżej noszą nosek, rysują niebo, kreślą na swój temat własne puenty, każdy stawia siebie na najwyższym piedestale, a ci co mają się dobrze siedzą cichutko jak mysz pod miotłą. O co chodzi? Chodzi o niesprawiedliwość w traktowaniu autorów, ;autorzyn; przez wydawnictwa których to wymagania sięgają Zenitu, których wynaturzeniem jest złe traktowanie, faworyzowanie, bycie toksykiem, mbbing i kij wie o co jeszcze można się przyczepić. Z mojego punktu widzenia określam to szambem który zionie smrodem na wiele kilometrów, a ci co krzyczą najgłośniej uważając siebie tym samym za ofiarę, oczerniają wydawnictwa chcąc nakreślić obraz jednostronny. Dlaczego wydawnictwa nie piszą o autorach jako o miernotach wiekuistych grafomanii literatury polskiej? Przecież wydawnictwa nie od dziś sprawują piecze firm, muszą zarabiać, a autorzy też chcą zarabiać, dawno przestałam myśleć ( o ironio! ), że pisarz pisze dla mnie, dla pospólstwa, czytelnika, kiedyś to było jakoś inaczej, fajniej, łatwiej? Bez socjal mediów, bez szumu i poklasku, tego rzucania się na szkło, nikt autora nie znał, drogą pantoflową dowiadywaliśmy się co w trawie piszczy i szło się do księgarni lub biblioteki. Teraz to jest strefa literackiej i nagonki i ulubieńców, pupili którzy wspierają siebie, klepią po pleckach, prężnie się starają by nie zginąć w tłumie pojawiających się nowych i ambitnych autorów. A autor jest zniesmaczony, czuje że po ilości wydanych książek jak wydawnictwo śmie go skrytykować, podcinać mu skrzydła, a może wymagają więcej, by się bardziej wysili, przecież patrząc trzeźwo na to co się wystawia to jedni nazwą chłamem, miernotą, drudzy będą kłaść laury i pochwały, uważając za wybitne dzieła ale kogo ja się pytam. I tutaj zaczyna się dysputa, czy książki które czytamy są wystarczające dla naszej inteligencji, bo przecież chcemy czytać ambitne dzieła, literaturę która pozostawi po sobie ślad istnienia, wspomnienia, a nie zatarcia dnia po ciężkiej pracy, ale...to co dla jednych uznawane jest za miernotę, dla drugich okrywać się będzie chwałą ponadczasową i czy w takiej sytuacji należy oceniać książkę choćby po okładce? Pisząc recenzję i zajmując jako takie stanowisko nigdy nie krytykuję, owszem zdarza się że napiszę o niej plusy i minusy, dobre i złe strony, ale zawsze zostawię ocenę do wglądu czytelnika. Jakiś czas temu pisałam tutaj na blogu co może się stać z książką która nota bene mi się nie spodobała, a ja ją skrytykowałam, dostanie mierną ocenę a ktoś kto by chciał ją przeczytać będzie się zastanawiał czy warto przeznaczyć na nią pieniądze. Każdy ma własną i wolną wolę, własne zdanie, opinie i komentarz, niech sam zdecyduje nad danym wyrokiem, nie mnie oceniać, często jest mylony recenzent od krytyka literackiego. I łatwo miesza te dwie cechy uważając za wspólne. Jeśli już linia wydawnictwo - autor, walczy o swoje względy, jak dotąd słyszę tylko o zniesmaczonych autorach którzy chowają swoje pióra, kończą zabawę i teraz mogą śmiało pokazywać palcem i wskazywać na wady wydawnicze, dlaczego pytam się, żaden wydawca nie określi swojego zdania na temat tego co się zaczyna szumnie nazywać krytyką wydawniczą czyli gównoburzą? Czyżby mieli w istocie wiele na sumieniu i boją się ujawnić swoje prawdziwe oblicze, a może śmieszy ich taki obraz obrażonego pisarczyny? Ilu odeszło, ilu odejdzie, a przecież pozwólcie sobie powiedzieć że jest wstępna rozmowa pomiędzy jedną i drugą stroną, jest umowa, są paragrafy, regulamin, są procenty od sprzedaży, i wszyscy się autorzy pokrzywdzeni zgadzali co do ustalonych norm. Nagle ( bo znam temat tylko z jednej strony - niestety ), im się to i owo nie podoba, kręcą noskami, rzucają epitetami, kładą uszy po sobie bo mleko się wylało, więc trzeba obrać taktykę rozgłaszając ją na forum,. Jakże się cieszę że były takie i inne osoby które postanowiły wyłuszczyć obraz wydawnictw, ich strony jakże milczącej jak dotąd. Przecież nie będą się kopać z koniem. Wydawnictwo to firma, ma korektora, redaktora, ma tego od okładki i tamtego od czegoś jeszcze, każdy chce zarobić, jeśli to książka słaba, to wydawca wie że nie zarobi a często poniesie straty, a autor jest nadal zdegustowany bo w innych wydawnictwach to się działo, mniej szumu, reklam, promocji, ale książka wydana. Ale co czytać, bo ja słyszę przeczytaj Lipińską, a inna mi prawi ; To ty czytasz ten pustak ; jak książkę poznać że to nie plew a dzieło sztuki? A czy my nie wymagamy zbyt wiele od autorów, od książek? W moim życiu są takie momenty kiedy pragnę dobrego horroru, kłania się King czy Masterton, pragnę thillera i sięgam po Piotrowskiego czy Kościelnego, mam nastrój na kryminał to biorę do ręki Małeckiego czy Chmielarza a także Mroza, chcę obyczajówkę sięgam po Orbitowskiego, czy fantasty i mam Żulczyka, Lema, Gołkowskiego, ale są dni tak ciepłe i lekkie jak chmurki płynące po niebie, nie chce mi się ganiać za ciężkimi mordami jakie można spotkać u Mossa, Bondy czy wikłać się w serię Puzyńskiej, schodzę na coś prostego, bez zastanawiania się nad fabułą, ulotność się liczy, chwile relaksu, uniesienia, czasem i ja potrzebuje mistyki, czy magii, kiczu i sztucznego blichtru...I czy jestem złym czytelnikiem? Każdy gatunek literacki ma swoje pięć minut, niedawno królował kryminał, teraz młodzieżówka, wcześniej literatura dziecięca, a przecież był czas na obyczajówkę i literaturę piękną. To co czytam jest moim czasem, bo książka wymaga chwili, ma cieszyć, a ja przy niej odpoczywać. Mam wrażenie że stajemy na progu rozłamu, kulturalnego gdzie drą koty autorzy domagający się uwagi ze strony wydawnictw, wspólnego spostrzeżenia że istnieje problem, czytelnika kontra twórczości wybitnych dzieł, zapominając że czytając cokolwiek wspieramy czytelnictwo, które za moment będzie leżeć i kwiczeć. Nie lepiej odnaleźć środek zastępczy i zająć się sobą? Przecież żaden autor nie powie że jego twórczość jest mierna, ale kim są żeby wydawać wyroki na swoich kolegach i o czym to świadczy, z kim mamy do czynienia w takim razie? Przecież świata nie zbawimy, autorzy pojawiają się i znikają tak szybko jak jedna letnia melodia, wydawnictwa poszukają innego autora i nikt o niczym pamiętać nie będzie. A świat toczy się dalej. Z tobą czy bez ciebie...
W rozmowie z jedną pisarką która odniosła się do problemu jaki wynikł na forum pewnego portalu, tam też zaczyna śmierdzieć Pomponikiem, lekkie plotki ze świata literatury, co w trawie piszczy odnośnie zgłębionego tematu? Oburzenie, wylano wiadro pomyj, skłania mnie do utwierdzenia w przekonaniu że jeszcze trochę a nie wiadomo będzie co czytać to raz, bo wszystko jest szajsem, literacką grafomanią, po drugie co to za wydawnictwa które tak bezpardonowo, acz brutalnie traktują pisarza, przez nich odchodzą dobrzy autorzy, cóż takie życie. Jak ustosunkować recenzentów, blogerów, influencerów, vlogerów, tych wszystkich ludzi których odsetek tych którzy zarabiają nie tylko otrzymanym egzemplarzem od wydawcy, ale sumą pieniężną, to jak się dowiedziałam gdzieś około 10% ludzi ma zyski z bycia taką osobą. Natomiast cała reszta to ci sami ludzie w 80% recenzentów, blogerów, influencerów, vlogerów, którzy promocje książek robią za free. Bez dotacji ze strony autora, wydawnictwa, z poczuciem że się pomaga i jednym i drugim. Co otrzymujemy w zamian? polubienie, serduszko albo w ostateczności słowa podziękowania, ale i na to trzeba zasłużyć.  W większości taki autor nie ma w sobie krzty pokory, potrafią w bezczelny sposób nakreślić sposób pisania recenzji która ginie w obliczu tego co sama chcesz nakreślić, zobrazować, oddać uczucie, można powiedzieć śmiało że także czuje się podcinanie skrzydeł w dosłowny sposób. Co prowadzi do tego że wiele recenzentów odchodzi, poddaje się i nie ma czego się dziwić. Nikt nie liczy kosztów za zakupioną książkę, promocję, filmiki, komponenty, czas na przeczytanie książki, napisanie recenzji. Nic z tego nie mamy i też powinniśmy żywić żal i czuć uraz do dwóch stron, bo stać ich na tylko tyle? Bo są pisarzami z Bożej łaski, bo trzeba słać pokłony, bić brawa, nie tego się spodziewaliśmy. Większego zaangażowania! zrozumienia że to co tworzymy dla nich to także jest po części nasza praca za którą to oni otrzymują gaże. Więc najlepszym i najzdrowszym rozwiązaniem jest podejście na ; miękko ; bez spiny, bez próby zainteresowania swoją osobą, po prostu robić to z pasją, czytać książki które uważamy za słuszne i cieszyć się tym czasem którego nikt nie zabierze. Ale sam fakt że problem się pojawił, daje do myślenia, i mam odczucie że i tutaj kultura, wiedza, literatura stacza się po równi pochyłej. Jak łatwo i prosto zniszczyć piękny język kulturoznawstwa. 

Komentarze