110 ulic.



Mówi się że literatura młodzieżowa to dziecinada, albo połączona z fantastyką, dla kurażu coś a' la miłosne igraszki które mają spowodować te pierwsze ulotne skrzydła w brzuchu, rozwinąć wyobraźnie, albo doprowadzić czytelnika młodego na skraj rozpaczy. Zazwyczaj dorosły nie sięga po takową powieść, bo twierdzi że szkoda czasu, pieniędzy, no i co tam może być ciekawego, skoro dobry kryminał skopie jak prawdziwy brutal, romans dla dorosłych różni się tym od młodzieńczego piśmiennictwa, że jest wyrafinowany, nie posiada nic z uczucia, wrażliwości, delikatności, jest mocny, zasadniczy i perwersyjny, co czyni go cennym i doświadczonym, to moralny gwałt na piśmie jak i w czynie, skoro ktoś to lubi ok...ale o czym to...po wszystkich dogłębnych przemyśleniach, dochodzę do wniosku że są momenty kiedy kluczowe jest stwierdzenie, że mam dosyć gatunku kryminalnego, coraz częściej mam wrażenie że autorzy prześcigają się w wyrafinowanych morderstwach, podając nam na tacy okrutne  i pikantne szczegóły mordów wszelakich, one - te książki - wszystkie są podobne i pisane jakby na tym samym kolanie, z tą samą czcionką. Zmienne są nazwiska, miejscowości, ulice, tło takie same, zlewa się, a kieszeń pustoszeje. Powieści młodzieżowe porywają, są intrygujące w swojej fabule, niosą morał, pouczają, są lekcją która sprawia że nie chce się by ta powieść kończyła się zbyt szybko i łatwo. Do tego monolog jest zatrważający, wciągający, tworzy obrazy i buduje niesamowite napięcie. Dla mnie ta literatura jest odskocznią od wymagających powieści które należy czytać ze zrozumieniem, wdrąnżyć się, utknąć, pomyśleć. Czasem należy odejść od standardów, nawyków, pośmiać się, bo młodzieżówka to studnia bez dna dobrego humoru, grypsów, zróżnicowań, to dobra chwila by zatrzymać się i powrócić do lat młodości, dziś porównać te dygresje, dylematy, problemy, kłopoty i pierwsze uniesienia. Przecież wszyscy mieliśmy naście lat. 


 '' Pamiętaj, dziecko, im będzie ci trudniej, tym bardziej się uśmiechaj! Uśmiech ma cudowną moc uzdrawiania rzeczy chorych".

Michał zawsze żył w raz z młodszym bratem bez stresu. Bo idyllę takową tworzyli mu rodzice, ojciec pracujący w marketingu, urabiający ręce po łokcie, matka pracująca w redakcji którą powinna dawno rzucić w cholerę, ale lubiła to mimo wszystko, chłopaki nie przykładali się do nauki, chodzili, kiblowali, samo życie. Rodzice stawiali granice, karali, płacili zbyt wysokie rachunki telefoniczne, wierzyli że jeszcze ; coś z nich wyrośnie ;. Aż pewnego dnia bańka mydlana w postaci cudownego życia w apartamentowcu, najlepszym jakim można spotkać w Warszawie, z najlepszymi gadżetami, markowymi ciuchami, samochodami, kieszonkowym! kumplami z klasy i dziewczynami co jak muchy siadały mu na kolanach, pękła, jak zły czar, koszmar wręcz, który wywrócił im życie do góry nogami...Ojca zwolnili, bo zbyt małe osiągnięcia, sprzedaż, bo młodzi rządzą rynkiem, bo...zawsze jest jakieś bo...Matka sama się wylała, bo poniosła ją fantazja, albo lepiej...lojalność wobec koleżanki z jednego pokoju, z którą to warto nadmienić ubóstwiała czas spędzać w sklepach z butami, bo tam przynajmniej to szpilka pachnie kasą...Były cięcia, kogoś musieli wylać, więc wylali Aśkę, a że droga kochana koleżanka poszła za nią z prośbą do naczelnej, wyszła z hukiem, i to jakim...myślała głupia że teraz to się otworzą drzwi do redakcji ; Mój Styl ; albo ; Kosmopolitan ; że tam zacznie tworzyć swoje wielkie dzieła felietonów, a tutaj okazał się klops i to już zaśmierdziały, bo Pan Mąż szukający pracy od trzech miesięcy - nie raczący nawet słowa napomknąć, że w ogóle coś szuka, że płynność kasy ucieka z kart i gotówką, że wczasy w Portugalii odleciały Last Minute, w siną dal, a jedyną opcją jest przyjęcie propozycji pracy w Grajewie, gdzieś na zadupiu, na końcu świata, na stacji benzynowej. Pojechali, całą rodziną, nie wiedząc co ich czeka, mając w zanadrzu własną wiarę w swoje siły, czym jest rodzina bez własnej opcji, bez planu B, owszem był strach i lęk, bo tam się mówi po Polsku czy jednak już Rosyjski przeważa? bez poczucia więzi, relacji tak silnych że kombajnem by ich nie rozdzielił. A tam domek dla nich, kuchnia, stacja, sklep, ulic 110 i liceum Kopernika...To tam zaczęli tworzyć własne mecyje, plany, realizować i pracować by zobaczyć ile co kosztuje...przerażające, dla rozwydrzonych chłopców, to katastrofa, a tutaj trzeba się wpasować, odnaleźć, pokazać kimś się jest, posmakować małomiasteczkowego życia i deski którą czasem ułatwia wszystko, a czasem spasuje. Matka noga w kuchni, poczęła gotować dla przejezdnych, tirowcy ją ubóstwiali, co z tego że przypalona zupa, że coś nie wyszło, z czasem stała się królową patelni, to tam urządzano przyjęcia, spotkania, święta, to tam z wielką chęcią zajeżdżali stali klienci, jakoś szło. Za to szkoła mała, klasa średnia, jaskiniowcy, debile i idioci, ale Michał pokonał trudności, bo matmę przerobił, bo kumpli poznał, zobaczył kto, z kim i gdzie, jakoś poszło...z Martą, wróżką marchewkową nie koniecznie, bo raz że pokazała mu delikatność, olśnienie, te pierwsze prawa grawitacji, zakochanie, a potem on szybko upadł twarzą na rozgrzany asfalt, bo Martę coś łączyło z Bartkiem, a jego wyobraźnia szalała, tylko na czyją korzyść...Ale to nie koniec historii, jest splot zdarzeń, są ludzie ze sobą powiązani okolicznościami i nie tylko, obcy a jakże sobie potem bliscy, są kłopoty i stacja o którą walczy konkurencja, jest ciąża i dorosłość, te wszystkie poważne już decyzje, odpowiedzialności za słowa i czyny, jest przyjaźń i kłamstwa, jest walka o siebie, prawdę i rodzina która przetrwała najgorsze...

Pełna ciepła, wrażliwości, delikatności a nawet bijąca nostalgia, młodzieńcza magia, z pewnym mocnym akcentem, czym jest dorosłość, dlaczego tak za nią tęsknimy, co ona nam daje, które drzwi otwiera, dlaczego tak bardzo pragniemy uciec od dzieciństwa, beztroski, szalonych pomysłów, nieodpowiedzialności. Dopiero kiedy stajemy przed dylematem, kim chcemy być i funkcjonować w świecie z dowodem osobistym, jakie są nasze marzenia, i jak faktycznie ten świat wygląda z perspektywy podejmowanych decyzji, czynów i słów za które trzeba brać byka za rogi, nie wszystko wygląda tak fajnie, bezpardonowo, lekko i przyjemnie, są momenty kiedy wszystko wymyka się  z pod rąk i nóg, a sami dla siebie stanowimy zagrożenie. Powieść lekka, z nutą buntu, pokazuje świat oczami nastolatka, który przechodzi własną samozagładę, bo obraz rodziców będących na stanowisku i potem ucieczka w nieznane, gdzie trzeba się zdystansować, pracować, nabrać pokory, ogłady, jest lekcją dorastania, że nic nie jest nam dane na wieczność, że szacunek jest ważny, miłość, prawda, reszta stanowi tajemnicę o której nie należy mówić głośno by nie zapeszyć...
Książka lekka i przyjemna, porywająca, zaskakująca, wbijająca głośnym śmiechem w fotel, uciekająca od rzeczywistości, sprawiająca że trudno wraca się do reala, a to pierwszy tom który ukazuje rodzinę Michała z tak bliska. Polecam.

; 110 ulic ;
Małgorzata Gutowska - Adamczyk
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Literatura: młodzieżowa.


Komentarze