Narzucanie - zarzucanie.


„Im bardziej gęstnieje mrok, tym jaśniej świecą książki.”
 – Stanisław Zieliński 

Wiadomo nie od dziś że: Książki to najprostszy sposób na naukę, rozwój, dostęp do porad, wskazówek. Dobra książka to świetny sposób na relaks, rozrywkę i poszerzenie horyzontów myślowych. 

Jeśli współpracujesz z wydawnictwami, nie zawsze, lecz czasem, zdarza się być zarzuconym obowiązkiem jaki stawiają warunki, po to by czytelnik mógł otrzymać powieść recenzencką, za free, musi spełniać wiele zasad, narzuconych z góry. Przede wszystkim chodzi o followersów i jak największą ilość obserwujących, co daje szanse na dotarcie do jak największej liczby potencjalnych nabywców książki, nazywa się to darmowy marketing, z wykorzystaniem darmowej reklamy. Książki oczywiście wychodzą nakładem, biorąc pod uwagę że ilość druku zawsze przewyższa sumę tej nałożonej z góry. Idą one do recenzji, w konkursy, słowem część jest rozdana, a cel ma być istotny i trafiać w czytelnika do którego ma trafić za cenę adekwatną do zamierzonej. Wydawnictwu wydaje się że taki układ jest jasny i klarowny, zarówno dla nich jak i dla recenzenta, bo oprócz spełniających warunków w postaci liczby obserwującej, komentującej, polubiającej, musi napisać i tutaj można się chwilę zatrzymać, bo...zdarzyło mi się że owszem książkę bym otrzymała, lecz nie podobała mi się forma informowania mnie o z góry narzuconej formie pisania. Jeśli wydawnictwa nadużywają słów: ; Prosimy o pozytywną opinię ; to wiem że książka jest nudna, miałka, nieciekawa, a chcąc dać jej lepsze rekomendacje, daje tym samym szansę na większą ilość sprzedaży. Musisz kłamać. I kłamią! W zamian za egzemplarz którego nie sprzedaż bo ma adnotacje o powieści recenzenckiej, więc wybacz czytelniku, ale możesz komuś sprezentować w dobrej wierze że ktoś przeczyta i powie: ; Może być ; bo na lepsze miano nie zasługuje. Taka czerwona lampeczka zapala mi się ilekroć otrzymam taką wiadomość, która niby ma zachęcić a jednak odrzuca, daje do myślenia, utwierdza w przekonaniu że za tymi słowami, a przecież to ładne słowo - pozytywne, czyli najlepsze, dobre, wywołujące dobre uczucie i wrażenie, a ja wszczynam dochodzenie, co za nimi się kryje, jakie prawdziwe ukryte znaczenie, gdzie tkwi szczegół, co ukrywa sam diabeł. Przykre jest takie traktowanie nas - recenzentów - z uwagi na robotę, gdzie jak wcześniej pisałam, nikt nam nie płaci, w większości nie mamy podpisanej umowy, a wykonujemy najgorszą robotę za nich! Tak kochani, nie bójmy się tego słowa, fotografia, komponenty, czas na przeczytanie książki też jest narzucony od górnie bo albo masz ją przerobić na miazgę przed premierą, lub szybko po premierze, bo chodzi o reklamę, więc czytasz, pocisz się, dławisz literami, rzygasz na końcu tekstem, bo wywiązanie się z obowiązku daje tylko satysfakcję jednej strony. Przykre takie niedocenianie, uważanie że to nasza powinność, a nie powinno być przyjemnością z czytania?

Druga kwestia może bardziej istotna od wydawnictwa, to autorzy. Owszem starają się w dobie rosnącej, potencjalnej konkurencji, rywalizacji, dotrzeć do największej ilości czytelników, wybić się ponad przeciętną trójkę w empiku, nie tyle zabłysnąć, co też, co zmaterializować swoją powieść dobrze licząc zyski. Straty niestety powodują upadek skrzydeł, załamanie, depresję, alkoholizm. Lub jeśli wolicie inną formę, wybierzcie sami. Pojawiają się w nowych grupach społecznościowych, gdzie wyłapują potencjalnych klientów, a wiadomo każdy klient - czytelnik, to żywa gotówka, robią konkursy, dając szansę na zdobycie pierwszego miejsca i tejże jakże ciekawej powieści, jeśli ci się uda, super, jeśli nie, trudno, albo kupisz, albo popędzisz do biblioteki i wyczekasz z niecierpliwością, lub ucząc się jej, odbębnisz obowiązek stania w kolejce.  Jeśli już otrzymasz wiadomość od autora powieści że taką książkę ci gloryfikuje, on staje się płonącą żywą pochodnią, jest w stanie cię zeżreć, po to tylko abyś jak najszybciej przeczytał, opisał i wstawił super zdjęcie z dopiskiem małych nikczemnych liter, kto jest wydawcą, reszta to Pikuś. Taką wiadomość otrzymałam po przesłaniu jednej książki pewnej mało znanej , a już wschodzącej na wyżyny pisarki, która bezczelnie poradziła mi szybki kurs czytania, narzucania mi że te powieści które czytam, powinnam! tak dobrze czytasz - POWINNAM! - zostawić, bo jej jest najważniejsza, teraz, zaraz, natychmiast. Wiem z czym to się wiąże, oczekiwania! Autor oczekuje, rzetelnej recenzji, wylania mądrych i prawych słów, które jako rekomendacja będzie mógł ją pokazywać wszem i wobec, co z tego że tekst słaby, ale musisz posłodzić, polukrować, posypać pudrem i na końcu pierdnąć puszczając chmurkę z tęczy. Wiadomo czym to grozi. Nie lubię i nie toleruję takich zachowań, sorry ale nie ze mną te numery Bruner! Jeśli już mam książkę do recenzji, czytam, wstawiam foty, oznaczam, czytam fragmenty, robię zdjęcie, polecam, promuję, piszę tak jak widzę, czuję w danym momencie po przeczytaniu książki, wylewam na wirtualny papier. Nie lubię poganiania, pośpiechu, wystarczy że spieszymy się co dziennie, pokonując nasze życie w zawrotnym tempie. Nie dziękuję. Więc powieść poczeka. Niech inni piszą, niech inni się dławią i wpadają w samoudręczony zachwyt, ja poczekam. Teraz jest czas na inne historie, nastroje, klimat. Autor w dzisiejszej dobie powinien bardziej szanować czytelników, choćby za wzgląd że tak mało sięgających po książki, a ci co sięgają zechcieli w ogóle ją zakupić. Powala mnie samo zachwyt nie których pisarczyków, piszę tu używając sarkazmu, lecz nie bójmy się tego słowa, przeważnie każdy chwali się w dosłownym znaczeniu tego słowa, swoją chwałą, kunsztem i rzemiosłem, jak innych lepszych nie było, ich praca sięga zenitu, ten pot i znój mają poczuć w każdej literce i przecinku, czytający, mają być świadomi z czym się parają, bo ten autor jest tego godny, masz cierpieć i stawiać pomniki, choćby nawet medal z kartofla, a uwiecznić ma tę chwilę stawiania ostatniej kropki, bo mu się kurwa należy. Nie raz i nie dwa byłam uczestnikiem swoistych słów pochlebnych dla własnej pracy, bez pokory używając zdań złożonych o swojej twórczości jakby można było za nią otrzymać nobla, okazuje się po fakcie że i owszem jakieś tam nagrody były, nobilitacja z rąk prezydenta miasta, poklepanie po plecach, kilka spotkań autorskich, wywiady, a potem jak to w życiu bywa - książka lądowała na półkę zastępując ją inną i innym autorem. Poszli do lamusa w zapomnienie, a ja czuje ulgę że mam ją - jego - z głowy, na chwil parę, do następnej powieści która stanowi swoisty przykład drogi usłanej różami, bo każdy ma prawo do marzeń, sławy, bogactwa, liźnięcia tego blichtru, niesztampowości, bycia numer jeden. Za kasę wyłożoną oczekujemy że i gówno sprzeda się w największej glorii i fanfarami, będzie tort i szampan, bo dlaczego nie. A taka Olga Tokarczuk, noblistka, pokorna, spokojna, nie rzucająca się w oczy, dokonała tego o czym reszta może pomarzyć. I tyle w temacie. 

Dochodząc do końca wylania kubła pomyj, uważam że powinno stać się to co powinno, aby wilk był syty i owca cała, czyli szanujmy się i doceniajmy własny wkład. Nie ubliżajmy nikomu, tolerujmy się, z przymrużeniem oka puszczajmy po uszach newsy, co by nam się czkawką nie odbijało, wrzodów nie dostali, albo obstrukcji. Czytanie książek ma być formą relaksu a nie cholernym obowiązkiem, piszmy tak recenzje byśmy potem tych słów nie żałowali. Amen. 

Komentarze