Carska droga.


"Faceta poznaje się po tym, nie jak zaczyna, a jak kończy"

Teresa Monika Rudzka stworzyła powieść na miarę naszych czasów: "Carską Drogę",wydaną przez Axis Mundi; to nic innego jak wplątanie życia wirtualnego w świat rzeczywisty. Bohaterki powieści niczym się nie wyróżniają od kobiet mijanych na ulicy, każda z nich tocząca własny kamień Syzyfowy. Żyjąca na przestrzeni szarych dni pomieszanych z pragnieniami bycia kimś wyjątkowym. Renata pisarka, inteligentna, pełna powabu i wewnętrznego blasku, po śmierci córki Anastazji, poznała na portalu społecznościowym, pewnego, bardzo sympatycznego by się mogło zdawać, pana Bolesława Plutę, który tak ją adorował, tak pięknie opowiadał o Podlasiu, dziełach i cudach natury, że Renia postanowiła sama sprawdzić obiecaną Carską Drogę po której przechadzały się łosie. Po bliższym poznaniu, już na miejscu szlachetny pan Bolek okazał się nie tylko dusigroszem, ale zadufanym w sobie facetem, który dbał o własne potrzeby mając w głębokim poszanowaniu uczucia Renaty. Po powrocie stosunki się oziębiły, gdzie na końcu można byłoby się spodziewać nie fanfar, lecz środkowego palca skierowanego do kobiety. Danusia od mecenasa, która owszem znalazła ułudę szczęścia chwilowego w ramionach Mariana, pragnącego ją tak bardzo jak koleżankę i młodą latorośl, kłamał, kombinował a żona jak była tak została. Mąż zdradzał i nieważne, że to były Ukrainki i tego typu kobiety, bo lubił i tracić na nie pieniądze i znikać na długie potem. Tyle… Lily - z domu Karpińska, cierpiąca na stwardnienie rozsiane po nieudanym związku z Miguelem, szukająca kolejnych "wrażeń" na portalach. Czy ktoś się pojawił?
Krysia - jedyna której rodzice narzucili ślub z Janem Plutą, pokochała spotkanego na spacerze z siostrą Jurija Mazana, za którego wyszła, narodziła dzieci i co dziwne, ukochała. Dlaczego?
Powieść, która spowodowała bulwersujące moje spostrzeżenia, czy z braku laku bierzemy to, co podsuwa nam opcja i spacja by wcisnąć enter od wszelkich złych boleści, po to by pocieszyć się tym, że nie jesteśmy straceni dla świata. Lubimy łechtanie po naszym ego, nie cierpimy naszej samotności, braku spełnienia, podniecamy się słowami wielkimi, podnoszącymi nas na duchu i ciele, bo ktoś nas zauważył, chwilę docenił, sprawił że stałyśmy się księżniczkami? Czy warto dla tego "ktosia" poświęcać uwagę po to, by on był spełniony, usatysfakcjonowany? Dlaczego w takim bądź razie kobiety zgadzają się na układy, doświadczenia, które je niszczą, doprowadzają do tego że patrzą na siebie gorzej niż źle, stają się ofiarą swojego oprawcy który się nimi bawi, czy tak silna jest potrzeba załatania dziury samotności, chęci bycia potrzebnym, by usłyszeć że "kocham cię" to towar deficytowy, czy sprawdzić że jeszcze działa magia przekazu?
Bardzo podobała mi się treść wielobarwna, fabuła i styl literacki autorki, która pokazała jak potrafi lekko i z fantazją modelować naszą wyobraźnią.
Jeśli chcecie przekonać się jak na Was działa powieść autorki, zapraszam serdecznie :)
 

Komentarze